Michał Rusinek, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego, pisarz i świetny tłumacz (nowy przekład klasycznej wersji Piotrusia Pana i Wendy J. M. Barriego) wpadł na genialny pomysł, by zebrać – także za pośrednictwem mediów – przekleństwa wymyślone przez dzieci i na ich kanwie napisać wierszowany poradnik. Bynajmniej nie sa to trawestacje „dorosłych” przekleństw, ale świeże, często całkowicie absurdalne, obfitujace w zaskakujace skojarzenia frazy, za pomoca których dzieci wyrażaja emocje. Czy można nie ulec urokowi powiedzenia „O, oskoma!” albo „Pucho marna!”, czy „Wydzimdzirymdzi”? Na końcu ksiażeczki zamieszczony został alfabetyczny spis dziecięcych przekleństw.
Przekleństwa sa potrzebne w każdym języku. Ale trzeba się z nimi obchodzić ostrożnie i stosować je jak najrzadziej. Przy tym ... niektóre sa tak paskudne, że bierze wstręt. Przeklinać wobec obcych nie wypada. Ich zreszta mało obchodza moje stany emocjonalne. Bliskim przekleństwa sprawia przykrość - tego nie chcę. Przeklinać mogę właściwie tylko sam do siebie, żeby rozładować napięcie, a wtedy nie muszę głośno. Kiedy trudno być cicho, mogę tak przeklać, żeby siłę złości skierować tam, gdzie się przyda. Choćby do rozbawienia. Mało rzeczy daje tyle uciechy, co dobrze użyty język. Przeklać smacznie, zachować z przekleństwa to, co najlepsze - mało kto potrafi. Stare wciórności i króćsety bywaja przydatne, ale na krótko. Można stosować świeże i zabawne rusinki lub odkryć w sobie talent wymyślania osobnych słów na każde denerwujace zdarzenie. Ważne, żeby język był po mojej stronie i żeby słowa mnie słuchały. Wtedy i ja ich z przyjemnościa słucham.
prof. Jerzy Bralczyk